piątek, 27 września 2013

Nowi przyjaciele z Niemiec - Balea...

Dziś chciałam pokazać Wam moje łupy, które przybyły do mnie aż z Niemiec, a dokładnie z tamtejszej drogerii DM. Mój przemytnik a'ka Pomocna Dłoń, niezwiązany z uzależnieniem od kosmetyków, spisał się na medal i miałby spore szanse wygrać casting na Świętego Mikołaja. Co prawda, nie przywiozły Go renifery, ale wór prezentów w pełni to zrekompensował. :)
Wszystkie rzeczy są pielęgnacyjnymi kosmetykami marki Balea, którą można byłoby porównać do rossmannowskiej Isany - co prawda, tylko na pozór, bo w kwestii składów, jakości i zapachów Balea wygrywa.
Minusem jest oczywiście dostępność, bo sieć niemieckich drogerii można znaleźć tylko na terenie Niemiec, Austrii, Czech, Słowacji, Węgier, Bułgarii, Rumunii, Chorwacji, Słowenii, Bośni i Hercegowiny oraz Serbii - tylko albo aż :) 
Ceny produktów dostępnych w DM są umiarkowane, jeśli chodzi o markę Balea - cenowo - zaliczyłabym ją do tanich, na szczęście taniość nie ujmuje jakości ;) 
Produkty, które przedstawię poniżej zaliczają się do tych, których cena nie przekracza 1,25 Euro/szt.

***
Mydła do rąk w płynie - od lewej: zapach wiśni, mleko i miód, brzoskwiniowy nektar, morski.

Szampony - od lewej: zwiększający objętość - wiśnia i jaśmin oraz szampon do włosów normalnych z tendencja do przetłuszczania się z rozmarynem i miętą.

 Odżywka do włosów suchych i zniszczonych - mango i aloes.
Żele pod prysznic - od lewej kremowy borówkowy oraz limonka z aloesem, wiśnia z dodatkiem soli z morza martwego, żel egzotyczny z limitowanej edycji, delikatny aloes, słodka, dojrzała pomarańcza z solą z morza martwego oraz kremowa mandarynka.
Płyny do kąpieli - od lewej miód i mleko, orchidea z migdałem.
Familijny żel do kąpieli o delikatnym, neutralnym zapachu oraz głęboko nawilżający balsam nagietkowy.
Peeling do ciała o zapachu maślanki i limonki.
Ja już od tygodnia zaprzyjaźniam się z niektórymi z kosmetyków, część z nich znajdzie nowych właścicieli, bo sama mogłabym sobie nie poradzić z zużyciem.
Pierwsze wrażenia są jak najbardziej pozytywne - zapachy kosmetyków powalają na kolana. Być może co jakiś czas wspomnę parę słów na temat, któregoś z kosmetyków, ale wszystko wyjdzie w przysłowiowym praniu.

A Wy macie już jakiś produkt Balea? Czujecie się skuszone?
A może doradzicie mi, co jeszcze powinnam wypróbować z tej linii kosmetyków?
Udanego weekendu!
PODPIS

poniedziałek, 23 września 2013

Fotomix #9...

Dawno niewidziany zlepek zdjęć z ostatnich tygodni... Na tyle dawnych, że zdjęcia przedstawiają urywki z mojego życia za czasów kiedy pięknie świeciło słońce, a teraz? Płaczę wraz z deszczem, który nie opuszcza mego miasta od kilku tygodni...
Aby post choć odrobinę napawał optymizmem zacznę od działu RELAXING...
- Widzicie tę maciupeńką, czarną kropeńkę na scenie? Tak, tak, zgadłyście, to Kamil Bednarek, na którego koncert udało mi się wybrać, na pełnym spontanie, gdy zawitał w wakacje do łódzkiej Manufaktury - ten gość ma boski głos...
- Na leżaku, podczas smażingu oddałam się lekturze. Książka Jeżynowa zima - Sarah Jio, to przepiękna, przewzruszająca historia, dla osób, które lubią taką romantyczną literaturę, a łzy (w moim przypadku hektolitry łez) są im nie straszne...
 - Do innych relaksacyjnych momentów przyczyniły się miło spędzone chwile wśród znajomych, z nienudzącą się grą w kości. Coś, co mnie odpręża - malowanie paznokci oraz niedawne łupy z drogerii DM, które potrafią niesamowicie umilić kąpiele.
KUKING


Moja kuchnia o każdej porze roku jest monotonna i nudna. Pierś z kurczaka na miliony różnych sposobów,  ryż - gotowany, smażony - no nie nudzi mi się, za cholerę. Dania mogę urozmaicać sobie zatem różnorakimi trunkami, bardziej lub mniej zdrowymi, albo deserami (choćby tą honorową poziomką, która raczyła wyrosnąć w/na balkonowym ogródku;)
NUDZING
Wynudziłam się ostatnio tak bardzo, że nie miałam czasu robić zdjęć;) na fotografiach uwieczniłam zatem kilka ciekawostek przyrodniczych:)) Na pierwszy ogień jakże żenujący tytuł artykułu w jednej z kosmetycznych gazetek... Kolejno tuwimowska ciuchcia w ręcznie dzierganym swetrze - urocza. Na do widzenia konserwacja takiej jednej, która chyba chce zostać celebrytką...
Uwieńczeniem nudzingu było założenie instagrama, który tak mnie wciągnął, że zaczynam bać się samej siebie... Śniadanie mi stygnie, ale focię na insta trzeba wrzucić (:



A Wy macie konto na Instagram? 
Jak Was znajdę? 
Całuję.
PODPIS

piątek, 20 września 2013

A na paznokciach całkowicie niewidoczny turkusowy frencz...

Nieczęsto zdarza mi się robić zdjęcia kosmetyków w terenie. No dobra, prawie w ogóle nie robię zdjęć na dworze. A bo to zimno, a bo to cimno, za późno wracam, wracam za szybko, aparat za ciężki, ludzie będą się gapić - zawsze znajdzie się wymówka... Jednak, gdy nagle dopisuje wena staję na wysokości zadania.
***
Niedawna sesja dotyczyła lakierów do paznokci i efektu jaki uzyskałam. Z założenia miał to być turkusowy frencz, niestety trzeba mocno wytężyć wzrok, by dojrzeć różnicę w kolorach:)
Nie mniej, zapraszam Was na wycieczkę z lakierami w kieszeni...


Rola główna przypadła lakierowi marki Golden Rose serii Rich Color, w numerze 44. Wg mnie, to głęboki turkus, albo hardkorowa mięta, czy też banalnie rozbielony niebiesko-zielony.

Lakierem jaśniejszym, do zdobienia końcówek był lakier AB Lines? z oznaczeniem P3 - kupiony za 4 zł w osiedlowej drogerii.

Po raz kolejny stwierdzam, że seria Rich Color od Golden Rose to moja najulubieńsza linia lakierów. Szeroki pędzelek, przystępna cena (ok. 5 zł w prywatnych drogeriach) oraz urodzajna gama kolorystyczna przemawia za tym, by "inwestować" w te emalie. Szczerze polecam ;)

Bazą była niezmiennie odżywka 8w1 Eveline, zaś topem Sally Hansen Insta Dri.

Wybaczcie mi proszę ten ogrom zdjęć, ale jak typowa baba nie potrafiłam się zdecydować na jedno:)

Ciekawa jestem co Wy macie na paznokciach podczas tych deszczowych, jesiennych dni?
Miłego weekendu!

środa, 18 września 2013

Czy balsam innowacyjny jest rewelacyjny? Recenzja balsamu pod prysznic Nivea...

Hej ho. W wakacje kuzynka uraczyła mnie próbką nowego produktu Nivea - balsamem pod prysznic. Polubiliśmy się, dlatego szybko zainwestowałam w pełnowymiarowy produkt. Udało mi się wbić w promocję Rossmanna i za 400ml butlę zapłaciłam ok. 18-19 zł. Parę dni później blogo i vlogosferę opanował szał na ten produkt, dlatego też postanowiłam poczekać z moją recenzją i dokładnie zapoznać się z wadami i zaletami tego balsamu. Jaki był tego skutek? Ano, już Wam piszę...
***
Zaczynając od początku - czym jest balsam pod prysznic Nivea i jak go używać?
Innowacyjność tego smarowidła polega na tym, iż używamy go zaraz po umyciu ciała dowolnym żelem - na wilgotną skórę, na kilka chwil, a następnie spłukujemy go wodą. Balsam ma zapewnić Nam "uczucie jedwabiście miękkiej skóry".
Produkt ten przeznaczony jest do każdego rodzaju skóry (choć producent wypuścił dwa warianty - BIAŁY - nawilżający, dla skóry normalniej i suchej oraz GRANATOWY - odżywczy, dla suchej), występuje w dwóch wariantach zapachowych - każdy z nich jest neutralny, świeży i przyjemny - typowy dla uniwersalnych kosmetyków Nivea.
Konsystencja nie wyróżnia się spośród balsamicznego tłumu.


Pojemność, cena, dostępność:
Tak jak wcześniej wspomniałam, skusiłam się na największy rozmiar 400ml - gdzie cena tej butli waha się w granicach 18-25 zł - w zależności od miejsca zakupu.
Na półkach sklepowych znaleźć możemy także mniejsze, 250 ml wydanie, za ok. 13-17 zł.
Produkt jest ogólnodostępny, w drogeriach typu Hebe, Rossmann, Super Pharm, być może w mniejszych sklepikach także, ale nie miałam możliwości tego sprawdzić.
Dla zainteresowanych skład:
Moja opinia o produkcie:
Swój stosunek do tego balsamu określiłabym jako ambiwalentny. Po jednorazowym użyciu próbki, byłam zachwycona - stwierdziłam, że to będzie mój ulubiony kosmetyk lata, a może i nawet całego roku. Brak konieczności wklepywania w siebie różnych balsamów, przy 30-stopniowych upałach - brzmi jak bajka, prawda?
Niestety, ten jakże jedwabisty efekt miękkości skóry jest bardzo przyjemny w ciągu pierwszych 30 minut od użycia, potem niestety znika, wraz z przyjemną wonią kosmetyku.
Zawiodłam się także na wydajności produktu - używając go codziennie, nawet ta wielka butla może nie "dożyć" miesiąca.
Pomimo wymienionych mankamentów, nie skreślam tego produktu całkowicie. To ciekawa alternatywa, dla tradycyjnych balsamów, osoby korzystające na co dzień z prysznica, a nie wanny, również mogą faworyzować ten kosmetyk, fajne jest także to, że nie pogardzi nim także mężczyzna, ponieważ zapach nie jest babski;)
Ciekawy produkt dla kobiet lubiących nowinki kosmetyczne, nie lubiących tradycyjnych balsamów, fajny upominek na drobną okazję, dla osoby w każdym wieku, (może za wyjątkiem dzieci)
Ocena ogólna: 3+/5.
 
Ciekawostki:
Próbowałam zastosować pierwszy lepszy tradycyjny balsam pod prysznicem, lecz niestety efekt był marny,a w sumie w ogóle go nie było...
Nie mogłam także powstrzymać się i nie sprawdzić, jak balsam Nivea będzie działał jako produkt do golenia nóg - i tu się zawiodłam - gęsta, ciężka konsystencja zapchała mi maszynkę;)
***
Znacie te balsamy? Jaka jest Wasza opinia na ich temat? A może nie znacie i... żałujecie, czy nie?
Całuję.

poniedziałek, 16 września 2013

Wygrana w konkursie Rossmann'a...

Niedawno koleżanka podczas babskich plotek powiedziała do mnie "kurde, Madzia, Ty wciąż coś wygrywasz"... zaśmiałam się i odpowiedziałam, "a kiedy Ty brałaś udział w jakimś konkursie?"
Wychodzę z założenia, że kto nie gra, ten nie wygrywa - oczywiście bez popadania ze skrajności w skrajność:)
Na początku lipca wzięłam udział w jednym z konkursów, które są dostępne na oficjalnej stronie drogerii Rossmann. Co chwilę pojawia się nowy konkurs różnych marek kosmetycznych i nie tylko, niektóre z konkursów polegają na odpowiedzeniu na jakieś banalne pytanie, niekiedy trzeba bardziej wytężyć umysł. Zwycięzców może być wielu... Nie pierwszy raz spróbowałam swego szczęścia. 
Za każdym razem zżerała mnie ciekawość, czy te konkursy to nie ściema? Czy ludzie rzeczywiście wygrywają, czy to może jakiś chwyt marketingowy?
W pierwszych dniach sierpnia dostałam maila z informacją o wygranej w konkursie, jako jedna z bodajże 50 osób. Nagrodą była paczka od firmy Nestle, którą mogłam odebrać w danym terminie, w  wyznaczonym wcześniej sklepie sieci Rossmann.
Po okazaniu dowodu osobistego przy kasie odebrałam szczelnie zapakowaną pakę z kilkoma różnościami. Oto one:
Paczka pomieściła:
Zestaw zdrowych przekąsek do przegryzania, tj. żurawina, mix orzechów (wielkich, smacznych - obecnie w promocji w R. za 7,99 zł) oraz pestki dyni, a także 2x owsianka Nesvita dostępne w w/w sklepie.
I kosmetyki, które równie mocno mnie ucieszyły - mlecznoróżowy lakier do paznokci, delikatnie koralowy błyszczyk do ust oraz balsam do ciała o zapachu mango.
Tym postem chciałam tylko pokazać, że kto sam nie bierze losu we własne ręce ten nie osiągnie nic. Za darmo, można dostać w gębę... 
Pomóżcie czasem swemu szczęściu:)

Udanego tygodnia.

sobota, 14 września 2013

Zapachniste zakupy - tarty Yankee Candle...

Podczas ostatnich zakupów internetowych, do których namówiła mnie kumpela, która zawsze mnie na coś naciągnie;) Skusiłam się na kilka nowych (jak dla mnie) zapachów do domu. W dużej mierze jednak postawiłam na swój ukochany, sprawdzony zapach.
Pokrótce opiszę nabyte tarty marki Yankee Candle, a nóż widelec, któryś z zapachów przypadnie Wam do gustu. O tym, jak palić woski pisałam o tutaj: <klik>
 ***
A child's wish - linia zapachów: kwiatowa; przyjemna bryza delikatnych kwiatów w połączeniu z zapachem świeżych, zielonych pól.
Wg mnie: zapach ten na pewno nie kojarzy mi się z dzieciństwem. Dla mnie to zapach mocno perfumowany, gdzie jako pierwszy wbija mi się w nozdrza zapach trawy cytrynowej, zielonej herbaty, potem trochę jakby mandarynki, piżma. Orzeźwia, odpręża i nadaje świeżości.
Delikatnie podobny do wody toaletowej Windscape z Avonu.


Black coconut - linia zapachów: świeża; połączenie aromatu dojrzałych kokosów, drzewa cedrowego z nutą egzotycznych kwiatów.
Wg mnie: to intensywny, nielekki i słodki zapach, który doskonale otula swym aromatem świeżo wysprzątane pomieszczenie. Kojarzy mi się właśnie z sobotnimi wieczorami, pełnymi relaksu i odprężenia. To mój ulubieniec, choć sama się dziwię, bo nie lubię cedru.
Lemon lavender - linia zapachów: świeże; uspokajający miks zapachu słodkiej lawendy oraz cierpkiego smaku cytryny owoców cytryny.
Wg mnie: na wstępie zaznaczę, iż zapach lawendy nie należy do moich ulubieńców, mimo jego kojących właściwości jest dla mnie duszący, mdły. Mimo to, dużym zaskoczeniem był dla mnie aromat tego duetu, który jest rzeczywiście przyjemny i świeży. 
Pink dragon fruit - linia zapachów: owocowe; głównym składnikiem tej tarty jest Pitaja, tzw. truskawkowa gruszka, bądź smoczy owoc - owoc wielu gatunków kaktusa kwitnący tylko w nocy. 
Wg mnie: to zapach dla każdego, niby słodko, ale świeżo, tropikalnie, ale nie przesadnie. Nie jest to pospolita woń - warto spróbować.
Sun & sand - linia zapachów: świeże – powiew egzotycznej morskiej bryzy o woni słodkiego kwiatu pomarańczy, drzewa cytrusowego, świeżej lawendy i sypkiego piżma.
Wg mnie: ten zapach wrzuciłam do internetowego koszyka totalnie w ciemno - nie wiedziałam czego mogę się spodziewać po lakonicznym opisie... Pierwszy raz zapaliłam go po powrocie z tegorocznego urlopu, gdy myślami byłam jeszcze na plaży i wiecie co? Ten zapach sprawił, że na własnym dywanie czułam się jakbym siedziała na piasku, schowana za kolorowym parawanem. Ten zapach powinien właśnie nosić nazwę wspomnienie z nadmorskich wojaży... cudowne połączenie olejków do opalania, i rzeczywiście klimatu wprost znad morza. Bardzo podobny do dwufazowej wody toaletowej Exotic Beaches, która kiedyś była w Avonie.
 
Turquise sky - linia zapachów: świeże; kojący, lekko słonawy aromat, z nutką morskiej trawy i piżma.
Wg mnie: to dość intensywny aromat, który mnie nie ukoił. Kojarzy mi się z żelem pod prysznic, którym niekoniecznie musi pachnieć całe mieszkanie. Nie jest to zły zapach, ale osoby lubiące delikatne wonie mogą go nie polubić. Fajnie sprawdzi się przy długich kąpielach w wannie z mnóstwem piany.

Vanila lime - linia zapachów: owocowe; orzeźwiające, a jednocześnie delikatne połączenie słodkiej wanilii z cukrem trzcinowym oraz soku ze świeżo wyciśniętej limonki.
Wg mnie - od razu przyznam się, że zapach wanilii w domu, jak i zapach cytrusów, trawy cytrynowej, to coś co lubię. Byłam ciekawa jak moi dwaj ulubieńcy "smakują" w parze - i... chyba jednak wolę te zapachy osobna. Tarta przypomina mi zapach/smak świeżo ugryzionego ciasta cytrynowego, za którym nie przepadam. Być może sprawdzi się jako zapach do kuchni, np. na niedzielę - taka zmyłka, że niby ciasto upiekłam;))

Jeśli znacie woski, czy świece YC, to który wg Was jest najfajniejszym zapachem?
Jaki zapach mieszka w Waszych domach?
Udanego weekendu.

czwartek, 12 września 2013

Jesienne zakupy - pielęgnacja...

Cześć. Dzisiaj ukazane zakupy to zbiory z ostatnich tygodni, nie mniej, doskonale się wpasowują w panującą coraz intensywniej jesienną aurę.
 
Post ten tak naprawdę powinien mieć tytuł "Bo była promocja...", bo taka prawda. A jako, że koło dobrych interesów ciężko jest mi przejść obojętnie zaopatrzyłam się w niektóre kąski...
 ***
Pasty wybielające - Colgate Max White One oraz Denivit. Nie raz sprawdzone, skutecznie działające, co by uśmiechem zarażać jesiennych smutasów. Ceny w granicach 6-8 zł - Rossmann.
Kokoskiem pachnący kremowy żel Isana - 2,99 zł - Rossmann. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona tymi żelami, próbuję teraz każdego zapachu - za tę cenę, w ogóle nie ma co się zastanawiać.
Mimo, iż składzik farb nie świeci pustkami skusiłam się farbę Garniera, serii Color Naturals w numerze 111 - superjasny popielaty blond. Kosztowała niecałe 10 zł, - a obecnie jest w promocji w Rossmannie i kosztuje 8,99 zł - w pełnej palecie barw.
Tutaj również jestem oczarowana efektami, które mam nadzieję, niebawem będę mogła przedstawić.


Zamówienie Oriflame - dezodorant do stóp, o bardzo przyjemnym, odświeżającym zapachu oraz balsam do prostowania włosów, o którym wyrabiam sobie coraz lepsze zdanie. Ok. 12 zł/szt, podczas promocji.

Niestety, jak pewnie wiele z Was zaczynam blaknąć, dlatego, na przekór temu zaopatrzyłam się w ulubiony przybrązawiacz, a raczej mgiełkę samoopalającą, o naprawdę przyzwoitym (jak na tego rodzaju kosmetyki) zapachu firmy Yves Rocher. Kosztowała nie więcej niż 30 zł, choć teraz jej cena na stronie jest trochę wyższa. Z tego co mi wiadomo, firma ta ma częste promocje, rabaty, jeśli natraficie na okazję cenową - to polecam. Mam nadzieję, że i w przypadku tej mgiełki doczekacie się ode mnie recenzji. Ale same wiecie jak to ze mną jest...

I to tyle, niby niewiele, ale zawsze, choćby zakupy poprawiają mi humor.
Mało tego, przypatrując się tym zakupom przyszła mi wena i oto skleciłam jakże piękny wiersz, pt. Idzie jesień.
 
***
"Idzie jesień"...
Co by nogi nie śmierdziały, co by zęby się błyszczały, aby włosy proste były, świeżą barwą zachwyciły, a spod pachy woń kokosa, smyra brązowego nosa;)
 ***
Czasami boję się samej siebie i tego co we mnie siedzi:)
Wybaczcie.  
 
P.s. Na pierwszym zdjęciu widać także granatową torbę Nestle, która również kryje parę ciekawostek - o zawartości papierowej spodziewajcie się notki - mam nadzieję, że jeszcze w tym roku:)
Żarcik.
W przyszłym tygodniu notka o papierowej torbie.
Ściskam.
 PODPIS

czwartek, 5 września 2013

Kolejne wyznania butoholiczki...

Chciałabym się dowiedzieć, czy jest na sali dziewczyna/kobieta/babka, która przejdzie obojętnie obok witryny sklepowej, na której widnieją wielkie plakaty -50% na wszystko... dodam, że jest to sklep obuwniczy.
Jeśli Ty byś nie weszła - to naucz mnie proszę tej asertywności... jestem uzależniona od butów. Co z tego, że idzie zima, co z tego, że może się okazać, że któraś z tych par butów nie ujrzy światła dziennego, bo do przyszłego roku mogą mi się znudzić. Ważne, że zaspokoiłam własne ego... :) 
Zakupy zrobiłam w sieci sklepów obuwniczych Level F. Promocja ta trwa od dwóch tygodni, do dziś.
Większość butków posiada skórzaną wkładkę. Wyglądają na dobrze wykonane, podlegają reklamacji.

***
Na pierwszy ogień zadziorne baleriny z groźnymi, plastikowymi ćwiekami w cudnym chabrowym kolorze.

Kolejno, koturny, mało seksowne, ale mega wygodne, pomimo wysokości.
Przeciwieństwem butów powyżej są te szpile, z zapięciem na kostce optycznie wyszczuplają nogę - no bo różowych jeszcze nie miałam;)

Czerwonych szpilek też nigdy nie miałam, nie wiem czy akurat ażurowy model to dobry wybór, to właśnie do tych butów mam najmniej przekonania...
 Ostatnie, ale nie najgorsze, to łososiowe szpilki z wygodną platformą, dzięki której w ogóle nie czuć obcasa. Dodatkowo te zdobienia dżecikowe na wierzchu ... po prostu mnie kupiły;)
Za wszystkie pięć par zapłaciłam dokładnie 117,50 - wydaje mi się, że to kwota średniej klasy pary butów. Czy deal był udany? Wg mnie tak i nie żałuję - na razie;)
***
Napisałabym Wam, że to koniec na najbliższy miesiąc postów zakupowych, ale usmażyłabym się w piekle za to kłamstwo.
Jako, że przez wakacje nie miałam za wiele czasu/weny/siły/chęci na dłuższe posty - dlatego też teraz zamęczę Was ;)
PODPIS