Zaniedbałam nie tylko pisanie na blogu, ale także czytanie
postów moich ulubionych blogerek.
Dziś wracam niczym córka marnotrawna i nadrabiam wszystkie
zaległości.
Pierwszy w kolejności będzie mój post.
Podczas ostatnich szalonych zakupów w Rossmannie skusiłam się
na nożyczki do cieniowania włosów (12,99 zł) by móc samodzielnie ujarzmiać
swoją „bujną” grzywę, co jakiś czas, a także papiloty – super extra promocyjnej
cenie 12,99 za 30 sztuk.
Ponieważ moje dotychczasowe papiloty były różnego
pochodzenia, każdy inny, powyginany, zdeformowany, postanowiłam je wymienić na
te jakże piękne, kolorowe cudeńka...
Moim patentem na afro za pomocą papilotów jest
najzwyczajniej zakładanie ich na noc, na wilgotne włosy. Nie powiem, że śpi się
w nich superwygodnie, ale jeśli chcemy uzyskać BURZĘ loków musimy pocierpieć :)
Dodatkowo, ażeby skręt naszych loczków był rzeczywiście
precyzyjniejszy (ciaśniejszy) dobrze jest nawijać na papilota pasemko uprzednio
skręcone (w najbliższym czasie załączę tu zdjęcie demonstracyjne, jak tylko
będę „dysponować osobistym fotografem” :)
Po upojniej nocy z papilotami sprężynki prezentują się
następująco:
Żeby zaczęły być lokami z prawdziwego zdarzenia wystarczy
każdą sprężynkę rozczesać palcem (nie próbowałam szczotkami, itp. urządzeniami,
obawiam się że mogłoby to się skończyć boleśnie, bądź też nasza fryzura, a
raczej głowa, mogłaby się nie mieścić w drzwi:)
Gorzej niestety wyglądają moje NOWE papiloty z Rossmanna. To
nie była dobra inwestycja :/
Już podczas samego zakładania ich na włosy kilka po prostu
uległo destrukcji. Produkt ten jest wykonany ze słabej jakości materiałów,
cienka pianka uniemożliwia dokładne nawinięcia papilotów i zapewne krótki
będzie ich żywot.
Po zdjęciu z głowy, jak widać poniżej, każdy z nich jest powyginany, niektóre
pourywane, nie wytrzymały napięcia... Z resztą sam efekt końcowy całokształtu fryza również w pełni
mnie nie zadowala, dlatego też będę musiała powrócić do moich starych, ale
jakościowo lepszych papilotów.
Po jednokrotnym użyciu wyglądają tak:
Loki zaś nabrały objętości, po "ręcznym" rozczesaniu:)
Ponieważ kształt fryzury nie był taki, jaki sobie
wymarzyłam, a poza tym, chciałam żeby czapka zmieściła mi się na głowę, gdy będę wychodzić za zewnątrz - musiałam lekko
zmodyfikować moje AFRO, na coś lżejszego.
Efekt prezentował się następująco:
Osobiście uwielbiam tego rodzaju eksperymentalne zabawy z
włosami, bo ożywiają ponure, oklapłe fryzury.
Staram się nie robić tego za często, gdyż przy moich mocno
rozjaśnianych, poniszczonych, połamanych włosach takie zabiegi to dla nich
męki, ale rezultat jaki otrzymujemy od razu wprawia w dobry humor, przynajmniej
mnie;)
Pozdróweczki :)
Em.
świetne sprężynki:)
OdpowiedzUsuńSuper szkoda że u mnie na włosach nigdy nic tak długo się nie utrzyma..
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Strasznie podoba mi się jak Ci wyszły te kręciołki:) A ta fotka na samym końcu jest genialna:) Szalona z Ciebie kobitka:) Czytam te posty i śmieję się sama do siebie:)
OdpowiedzUsuńDzięki Kasiu, miło mi czytać tak miłe słowa od Profesjonalistki :))) duma mnie rozpiera:*
OdpowiedzUsuń