czwartek, 9 lutego 2012

Zakręcona, zakręcona...

Ostatnie tygodnie nie rozpieszczają Nas pogodą, dlatego też po pracy moim najczęstszym ulubionym zajęciem było chowanie się pod kocyk z ciepłą herbatką z miodem i cytrynką.
Zaniedbałam nie tylko pisanie na blogu, ale także czytanie postów moich ulubionych blogerek.

Dziś wracam niczym córka marnotrawna i nadrabiam wszystkie zaległości. 
Pierwszy w kolejności będzie mój post.

Podczas ostatnich szalonych zakupów w Rossmannie skusiłam się na nożyczki do cieniowania włosów (12,99 zł) by móc samodzielnie ujarzmiać swoją „bujną” grzywę, co jakiś czas, a także papiloty – super extra promocyjnej cenie 12,99 za 30 sztuk. 
Ponieważ moje dotychczasowe papiloty były różnego pochodzenia, każdy inny, powyginany, zdeformowany, postanowiłam je wymienić na te jakże piękne, kolorowe cudeńka...



Moim patentem na afro za pomocą papilotów jest najzwyczajniej zakładanie ich na noc, na wilgotne włosy. Nie powiem, że śpi się w nich superwygodnie, ale jeśli chcemy uzyskać BURZĘ loków musimy pocierpieć :)



Dodatkowo, ażeby skręt naszych loczków był rzeczywiście precyzyjniejszy (ciaśniejszy) dobrze jest nawijać na papilota pasemko uprzednio skręcone (w najbliższym czasie załączę tu zdjęcie demonstracyjne, jak tylko będę „dysponować osobistym fotografem” :)

Po upojniej nocy z papilotami sprężynki prezentują się następująco:



Żeby zaczęły być lokami z prawdziwego zdarzenia wystarczy każdą sprężynkę rozczesać palcem (nie próbowałam szczotkami, itp. urządzeniami, obawiam się że mogłoby to się skończyć boleśnie, bądź też nasza fryzura, a raczej głowa, mogłaby się nie mieścić w drzwi:)

Gorzej niestety wyglądają moje NOWE papiloty z Rossmanna. To nie była dobra inwestycja :/

Już podczas samego zakładania ich na włosy kilka po prostu uległo destrukcji. Produkt ten jest wykonany ze słabej jakości materiałów, cienka pianka uniemożliwia dokładne nawinięcia papilotów i zapewne krótki będzie ich żywot.  

Po zdjęciu z głowy, jak widać poniżej, każdy z nich jest powyginany, niektóre pourywane, nie wytrzymały napięcia... Z resztą sam efekt końcowy całokształtu fryza również w pełni mnie nie zadowala, dlatego też będę musiała powrócić do moich starych, ale jakościowo lepszych papilotów.
Po jednokrotnym użyciu wyglądają tak:


 Loki zaś nabrały objętości, po "ręcznym" rozczesaniu:)


 Ponieważ kształt fryzury nie był taki, jaki sobie wymarzyłam, a poza tym, chciałam żeby czapka zmieściła mi się na głowę, gdy będę wychodzić za zewnątrz - musiałam lekko zmodyfikować moje AFRO, na coś lżejszego.
Efekt prezentował się następująco:


Osobiście uwielbiam tego rodzaju eksperymentalne zabawy z włosami, bo ożywiają ponure, oklapłe fryzury.
Staram się nie robić tego za często, gdyż przy moich mocno rozjaśnianych, poniszczonych, połamanych włosach takie zabiegi to dla nich męki, ale rezultat jaki otrzymujemy od razu wprawia w dobry humor, przynajmniej mnie;)


Pozdróweczki :)


Em.

4 komentarze:

  1. Super szkoda że u mnie na włosach nigdy nic tak długo się nie utrzyma..
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Strasznie podoba mi się jak Ci wyszły te kręciołki:) A ta fotka na samym końcu jest genialna:) Szalona z Ciebie kobitka:) Czytam te posty i śmieję się sama do siebie:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki Kasiu, miło mi czytać tak miłe słowa od Profesjonalistki :))) duma mnie rozpiera:*

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz, pamiętaj, że nie przejdę wobec niego obojętnie. Jeśli prowadzisz bloga na pewno Cię prędzej czy później odwiedzę.
Jeśli jednak chcesz zostawić tu reklamę, czy inny spam, to wiedz, że nie ujdzie Ci to na sucho! ;)
M.